Trochę się stresowałam, w życiu nie malowałam ścian na kolor inny niż biały. Długo myślałam nad odcieniem, wiedziałam, że ma być trochę fioletowy, trochę brudny róż, niezbyt cukierkowy, delikatny, trochę buduarowy. I weź, człowieku, znajdź taki kolor! Marzyło mi się coś takiego:
Źródło: google.com
Wybór padł na "kwitnący migdałowiec", który w katalogu i na etykiecie na puszce wydawał się dość szary.
Pierwsze próby trzęsącą się ręką...
Ta daaam! Wyszedł, jaki wyszedł. Nawet mi się podoba, mimo jego "różowatości", jest prawie identyczny z pierwszą inspiracją.
I jeden wielki syf, który wyszedł spod mojej ręki. Chcę to wszystko już skończyć.